Nowy Jork, marzenia, kompleksy, głęboko
ukryte tęsknoty. Teraz mogłabym pomyśleć, że to o książce
„Małe życie”, która zrobiła furorę w Stanach Zjednoczonych,
a w Polsce stała się jeszcze bardziej popularna. Nie tym razem.
Takich książek jest więcej, a na uwagę na pewno zasługuje „Mam
na imię Lucy” Elizabeth Strout.
Kiedy czytałam tę niewielką książkę
nasunęło mi się pewne skojarzenie. Ona tylko pozornie jest
niewielka. Można przeczytać ją szybko i bezrefleksyjnie. Ale można
też spojrzeć na nią zupełnie inaczej. „Mam na imię Lucy”
zalicza się u mnie do książek z grupy z efektem jo-jo. Na początku
są chude jak po diecie, ale tyją w miarę czytania, a po ich
zamknięciu można wyciągnąć z nich wiele dodatkowych treści,
które są ukryte między wierszami. Właśnie taką książką jest
też „Mam na imię Lucy”. Ascetyczna, oszczędna w słowach, ale
jednak zapadająca w pamięć, poruszająca, na swój sposób
wzruszająca. O matce i córce, kobiecości, odnajdywaniu siebie i
własnej wartości, a przede wszystkim o miłości, która jest
najważniejsza.
„Mam na imię Lucy” otwiera zdanie
o wiośnie. Wczesnej, świeżej, kiedy każdy promień słońca
cieszy i nie można się nim wystarczająco nacieszyć. Właśnie
taka też jest moja stylizacja do książki „Mam na imię Lucy”.
Lekka, kobieca, w subtelnych, świeżych kolorach, w których kryje
się promienny uśmiech wiosny.
Ale ten wpis to jak zawsze jedynie
zajawka. Zapraszam do pełnego wpisu z cyklu „Fragmenty Ubrane”
na blogu niebieska-sukienka.pl: klik, a w nim recenzja, opis stylizacji i
oczywiście kilka zdjęć, tym razem w bardzo wiosennym klimacie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz